Reproduzindo via Spotify Reproduzindo via YouTube
Saltar para vídeo do YouTube

Carregando o player...

Scrobble do Spotify?

Conecte a conta do Spotify à conta da Last.fm e faça o scrobble de tudo o que você ouve, seja em qualquer app para Spotify, dispositivo ou plataforma.

Conectar ao Spotify

Descartar

Não quer ver anúncios? Atualize agora

11.07.14 - METALLICA & ALICE IN CHAINS @Sonisphere 2014 Warsaw

Pia 11 VII – Sonisphere Festival 2014: Warsaw

Ok, czas na małą relację.

Zacznijmy od tego, że Stadion Narodowy to NIE JEST dobre miejsce na koncerty. To JEST dobre miejsce na wydarzenia sportowe - gdziekolwiek siedzisz, widzisz doskonale cała płytę, a dźwięk nie jest do niczego potrzebny, bo i tak wszyscy drą ryja jak stado upośledzonych szympansów. Więc na mecze - ok. Ale na koncerty… oh shit, oh God, why? Echa i pogłosy masakrują muzykę jak Janusz Korwin-Mikke lewactwo i w rezultacie otrzymujemy dźwiękową kaszę, z której idzie wyłowić muzykę o tyle, o ile się ją zna. W spokojniejszych momentach jest jeszcze jaka taka selektywnośc, przy ostrzejszym graniu - jest rzeź, niestety nie zawsze w pozytywnym sensie. Tyle na temat dźwięku - więcej nie będę tego ruszał, ogólnie te uwagi dotyczą wszystkich koncertów z dnia wczorajszego.

Godzina 14, wchodzę na stadion, ładuję się na górną trybunę w losowo wybrany sektor G23. Patrzę na scenę - nie jest źle. Pod kątem, ale na tyle prosto, że wszystko ładnie widać. Wyciągam lornetkę, sprawdzam - działa! Zabrałem ze sobą polową lornetę o obiektywach 70mm i chociaż jest to nieporęczny, masywny, ponad kilogram ważący optyczny potwór, to idea była słuszna. Pole widzenia obejmowało jedną trzecią fragmentu sceny na której byli muzycy i bez posiłkowania się telebimami mogłem odczytać napisy na koszulce Williama DuValla, czyli widoczność miałem bdb :-)))) Wygodnie, na krzesełku, z wodą pod ręką, można zacząc oglądanie.

Chemia - nigdy nie słyszałem tego zespołu. tzn słyszałem, że grywają na koncertach dużych gwiazd. Przyszli, popitolili, poszli. Na tyle, na ile słyszałem, było to raczej bezpłciowe granie w duchu Eski Rock, nic godnego uwagi. No grali równo i na profesjonalnym poziomie (jak wszyscy na Sonisphere, więc…), ale absolutnie nic poza tym, wszystkie numery zlewają się w jeden, maniera wokalna irytująca, ogólnie nuda, nuda, nuda. Plus za to, że dostali mało czasu.

Kvelertak - Z płyt nie lubię, z uwagi na drażniący mnie, niezbyt spójny eklektyzm, z którego przebija bardzo niewiele autentycznych pomysłów Norwegów; jest tylko mniej lub bardziej udany zlepek patentów zaczerpniętych z norweskiego black metalu, klasyki hardcore i Motorhead. Ale na żywo spodobała mi się bijąca z nich, zaraźliwa energia. Zespól skoncentrowany na grze, widać że się starali zagrać najlepiej jak się da - i wyszło bardzo spoko. Z tym, że to moim zdaniem muzyka na mały, śmierdzący klub, a nie na stadiony. Ogólnie spoko. Jakbym nie był na trybunach, to z przyjemnością bym sobie poszedł w pogo, którego nie zaobserwowałem pod sceną.

Anthrax - I zaczyna się robić ciekawiej. Za Anthraxem nigdy nie przepadałem, jakoś mnie ich wersja thrash metalu nie przekonywała i zaliczanie ich do Wielkiej Czwórki zawsze zdawało mi się podejrzane - bo jak oni są z Tych Czterech Najbardziej Super, to gdzie w takim razie jest miejsce dla Exodus albo Voivod? Nieważne. Przyszli i rozpieprzyli w drobny mak; dali zdecydowanie najostrzejszy, najbardziej przyjebany koncert dnia wczorajszego. Jednak ich siła nie leży w samej muzyce, o dziwo, bo muzyka to IMO tylko poprawna. Dowcip w tym, że Ci goście to są sceniczne zwierzęta, które - i to widać - czują się na scenie jak ryby w wodzie i nie żyją po nic innego, jak tylko po to, żeby grać na żywo i masakrować pozerstwo. Zło. Jeśli ktoś nie wie, o co chodzi w metalu - niech zobaczy Anthrax. Naprawdę brak mi słów. A najbardziej wyrazisty w tym wszystkim jest Belladonna. Heavymetalowe zaśpiewy, bieganie po scenie jak po kresce w nosa, rewelacyjny kontakt z publiką i przybijanie piątek z fanami.
I tak Anthrax pokazuje jak z po prostu przyzwoitego thrash metalu zrobić maszynę do zabijania; a dobrzy muzycy wszystko zagrają tak, że zmiażdży łeb. Highlight koncertu - cover AC/DC. W dodatku mój ulubiony numer!
'Cause I'm TNT
I'm Dynamite
TNT and I'll win the fight
TNT I'm a power-load
TNT watch me explode

I te słowa idealnie podsumowują charakter Anthrax.

No ale koncert, na który czekałem, to nie był Anthrax, tylko coś innego.

Alice In Chains - kocham te kapelę bezgranicznie i mam do niej ogromny sentyment. Przez wiele lat wydawało mi się też niemożliwe, żeby mogli grac bez Layne'a; potem zmusiłem się do posłuchania płyt z Murzynem… i okazało się, że jest nieźle. A potem przysiadłem do tych albumów dokładniej i okazało się, że wcale nie jest nieźle, tylko totalnie zajebiście i że Alicja to ciągle ten zespół co trzeba. Wprawdzie wokale już nie aż tak charyzmatyczne, ale kurde no, MUZYKA jest wciąż rewelacyjna. I, nie ukrywam, ogłoszenie Alice In Chains na polskim Sonisphere przekonało mnie, żeby pojechać.
Godzina 18.30 i wchodzi zespół. Czterech uśmiechniętych, wyluzowanych kolesi podchodzi do instrumentów i zaczynają grać. Them Bones. Oh yeah. No i to był chyba najlepszy koncert. Po pierwsze, chyba najlepiej brzmiący - muzyka AIC nie jest gęsta jak w przypadku pozostałych, jest też nieco wolniejsza, bardziej zamulająca - co oznacza, że w przypadku miejsca, gdzie dźwięki zlewają się w błoto łatwiej o selekcję. I rzeczywiście słychać było w miarę spoko. Po drugie, lubię naturalność i luz, a to był właśnie taki koncert. Żadnych efektów, żadnych ozdób, żądnego bajeranctwa, tylko czterech normalnie ubranych gości z instrumentami, który na totalnym luzie grają to, co lubią. Świetnie się to oglądało, jak Cantrell wycina solówki, a DuVall wyśpiewuje te wszystkie sztandarowe hiciory. No właśnie, hiciory.
Setlista była bardzo dobra. Właściwie zabrakło mi tylko Rain When I Die, poza tym same dobro - na otwarcie Them Bones i Dam That River, a później po kolei przekrojowo, z każdego albumu. Bardzo dobrze wypadły numery z ostatniej płyty - świetnie przygrzmocony Hollow i pancerny Stone. Check My Brain z poprzedniej trochę słabiej, ale też spoko. Plus oczywiste oczywizmy jak doskonały, rozpłaszczający Man In The Box, rewelacyjne We Die Young, czy miażdżące potwornym ciężarem Grind. Było też trochę spokojniejszych, bardziej lirycznych momentów - mowa oczywiście o Nutshell, ale mnie bardziej porwało świetne Down In A Hole. Niestety trochę słąbiej wypadło kultowe Would?, coś się sypnął wokal tu i ówdzie - szkoda. Ale finałowy Rooster na wyhamowanie po półtoragodzinnym secie - bardzo spoko. Szkoda, że ludzie reagowali dosyć drętwo. Przy Anthrax był młyn i sieka, Alicję przyjęto chłodniej.
Koncert życia to nie był, ale najlepszy IMO koncert wczoraj - tak. Dla mnie bomba i mam nadzieję ich jeszcze kiedyś złapać, najlepiej w klubie… ech, marzenie.

No i czas na gwiazdę wieczoru.

Metallica - no nie czarujmy się, z tych kilkudziesięciu tysięcy ludzi większość przyszła na Metę i tylko na Metę. Na, pardon, Metallicę By Request! Metallica to dla mnie zespól bardziej wspomnieniowy niż taki, do którego regularnie wracam, chociaż lubię sobie czasem coś puścić, z naciskiem na Ride The Lightning.
Koncert Metalliki to przeciwieństwo koncertu Alice In Chains. tam było kameralnie, spokojnie i na luzie, tutaj z wielką pompą i masą efektów. na szczęście bez chamskiego gwiazdorstwa, co mi bardzo przypadło do gustu. Panowie, chociaż gwiazdy światowego formatu, nie odwalają na scenie jakiejś nadętej gwiazdorki, tylko robią to, czego się od nich wymaga. Wielkie Show.
Nie powiem, podobało mi się i w sumie ciężko coś tu powiedzieć więcej. Wszystko ładnie rozplanowane, zespół skacze i biega, każdy z muzyków ma swoje pięć minut (poza Larsem, ale o Larsie za chwilę), są solówki, jest dobra konferansjerka, jest znakomity kontakt z publicznością (aczkolwiek Anthrax wypadł tu IMO naturalniej). Do tego scena zamieniona w ogromnym telebim, na którym wszystko ładnie widać. Były też światła i lasery i w ogóle, moc zabaw i attrakcji - nie jestem fanem rockowego efekciarstwa, ale tutaj wszystko było naprawdę bardzo porządnie zrealizowane.
Muzycznie. Muzycznie dobrze i energicznie. Bardzo dobre wokale, James się dobrze trzyma. Zespól raczej zgrany, jest ostro i naprzód. Zaczęli z ostrym przykurwem - jak weszli z Battery to myślałem, że ktoś zapuścił jakiś death metal, tak napieprzali. Poza tym spoko. Solowe popisy Kirka raczej przeciętne, Cantrell zjada go na śniadanie; basowe popisy Trujillo ciekawsze, chociaż do finezji Geezera Butlera (najlepsze basowe solo jakie kiedykolwiek słyszałem) też mu dużo brakuje. Niemniej jednak, chciałem usłyszeć metalowy wygrzew no i go dostałem, więc jest ok. Bałem się o sekcję rytmiczną, tyle się nasłuchałem o Larsie i jego kwadratowych wpadkach, że czekałem z niecierpliwością aż co się sypnie. Było jednak o dziwo całkiem spoko (czytaj: poprawna, kwadratowa perkusja, która nie wadzi i się nie wyróżnia),l dopóki nie wszedł Orion. Jeeezu. To jeden z moich ulubionych utworów Metalliki, a tu takie gówno. Chyba chcieli go zagrać trochę szybciej niż zwykle i się im wszystko posypało; Ulrich nie nadążał za basem, bas za Ulrichem, a Kirk z Hetfieldem próbowali ratować sytuację i udawać, że wszystko jest ok. Kupa. Płakać mi się chciało z żalu że tak zmasakrowali jeden z moich ukochanych utworów, chociaż w dalszej części, przy partiach solowych, sytuacja trochę się poprawiła.
Na szczęście była to jedyna poważna wpadka, która i tak chyba większości ludzi specjalnie nie przeszkadzała.
Co do setlisty. Setlista kreowana na życzenie fanów. W sumie było lepiej niż się spodziewałem. Zestaw wiadomo, najważniejsze hiciory były. Co mi się podobało, to że zagrali 5 utworów z 8 z mojej ulubionej płyty, czyli Ride the Lightning! Ciary. Creeping Death i tytułowy morderstwo, For Whom The Bells Tolls też spoko, Fade To Black również bez zarzutu. No i wielki zwycięzca koncertu- CALL OF KTULU. Na kolana. Na szczęście nie zarżnęli tego numeru tak jak Orion, wspaniałe, klimatycznie granie, dla mnie bomba. byłem bardzo niepocieszony, gdy numer ten odpadł z setlisty na rzecz gównianego The Day That Never Comes, a potem niewiele lepszego Fuel - na szczęście fani na koncercie uratowali sytuację dzięki Vote Of The Day i dziękuję wszystkim z tych dwóch tysięcy którzy wysyłali smsy na jedyny słuszny wybór. W ramach ciekawostki, był to chyba pierwszy koncert Metalliki od lat osiemdziesiątych, na którym zagrali dwa instrmentale, Fajnie. historyczny koncert, lol.
O reszcie nie ma co się produkować, wspomnę tylko, żę zabrakło mi czegoś z …and Justice For All. One to numer, którego bardzo nie lubię; a on był. A przecież na AJFA jest masa innych rewelacyjnych rzeczy, z naciskiem na Blackened i Eyes of Beholder. Słuchacze wolą jednak smutne pipczenie, szkoda. Ballad było za dużo - One, Fade To Black, Nothing Else Matters (ohyda), Unforgiven - za dużo zamulania, za mało konkretów. Fade To Black zdecydowany highlight. Brakowało mi tez czegoś z Kill Em All - chociaż Seek And Destroy było bdb.
Ogólnie był to bardzo dobry koncert, nie żałuję, pomimo pewnych minusów już wspomnianych.

Całościowo uważam tegoroczną edycję Sonisphere za udaną; główny mankament to klasycznie wujowe na Narodowym nagłośnienie, ale z tym liczyłem się od początku, więc nie ma co narzekać dalej. Bo same koncerty był bardzo udane, właściwie wszystkie poza ta nieszczęsną Chemią.

Não quer ver anúncios? Atualize agora

API Calls